Ucałuj ze czcią krzyż Chrystusa

(Do tekstu biblijnego – Łk 7, 36-50 należy go odczytać na samym początku.)

Drodzy Bracia i Siostry!

Oblaci i krzyż są ze sobą nierozdzielnie związani, nie tylko poprzez nasz strój zakonny. Doświadczenie spotkania z Ukrzyżowanym to doświadczenie naszego założyciel zgromadzenia zakonnego, Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej, św. Eugeniusza de Mazenoda. Dlatego nie przypadkiem głosimy Ewangelię Chrystusa z tym dużym, widocznym dobrze znakiem krzyża, bo to św. Eugeniusz nam go przekazał. Dlaczego dla św. Eugeniusz krzyż Jezusa Chrystusa był taki ważny?

Eugeniusza de Maznoda życie nie rozpieszczało. Pomimo dobrej pozycji społecznej jaką miał On i Jego rodzina, przyszłą okrutna i barbarzyńska – choć przez niektórych nazywana wielką – Rewolucja Francuzka i wszystko legło w gruzach. Cały świat się zawalił.

Trzeba było uciekać, być tułaczem, uchodźcom w Nicei, Wenecji i Palermo. W tym czasie ten młody człowiek doświadczył również rozpadu swojej rodziny i małżeństwa swoich rodziców. To wszystko rodziło w nim ogromny smutek, bunt i brak nadziei.

I początkowo nie potrafił w krzyżu Chrystusa dostrzec ratunku i nadziei, a szukał nadziei i ratunku w innych rzeczach. Jednak mimo swoich nadludzkich wysiłków wciąż nie znajdował ukojenia, jakiego pragnął doświadczyć. Nie potrafił znaleźć spokoju swojego serca.

Przyszedł jednak ten moment, kiedy pozwolił wreszcie Bogu sie odnaleźć. Było to w czasie adoracji krzyża w Wielki Piątek. Wtedy, kiedy śpiewano słowa „Oto drzewo krzyża, na którym zawisło zbawienie świata”, odkrył moc tego znaku a z Jego oczu popłynęły zły nawrócenia, żalu że tyle czasu gardził tą wielką miłością. Wtedy gest pocałunku krzyża w czasie liturgii nie był dla niego pustym, nic nie znaczącym gestem, ale nabrał konkretnego znaczenia. To wydarzenie przełomowe w życiu św. Eugeniusza, dlatego sam tak o nim napisał: „Tyle czasu żyłem poza Bogiem i na moje nieszczęście trwało to zbyt długo”.

Co stało się w życiu św. Eugeniusz de Mazenoda, u stóp Chrystusowego Krzyża? On odkrył miłość Boga, którą ogromnie się zachwycił i którą chciał dzielić się z innymi, którzy tej nadziei – jaką On miał – nie mieli. Tak zrodziło się Jego powołanie do głoszenia Ewangelii ubogim, odrzuconym, zepchniętym na margines, więźniom, młodzieży pozostawionej bez opieki czy wreszcie głoszenie, jakiego dokonywał po krańce świata, przez założone przez siebie zgromadzenie zakonne.

Drodzy Bracia i Siostry!

Ludzkie życie naznaczone jest pocałunkami: powitanie, pożegnanie, znak bliskości, czułości, miłości. Spotykamy pocałunek w usta, w policzek czy szarmancki polski gest całowania kobiety w rękę. I nie wstydzimy się tych znaków czułości: młodzi i starzy, ludzie w średnim wieku, kobiety i mężczyźni.

Pocałunek ma też swoje miejsce w liturgii. Całuje się ołtarz na początku i na końcu liturgii Mszy świętej, księgę Ewangelii po jej odczytaniu lub błogosławieństwie, którego dokonuje biskup. Kapłan całuje stułę przed i po spowiedzi, w czasie ubrania szat liturgicznych i przy ich zdejmowaniu.

Pocałunkami czcimy także wszelkie relikwie. Pocałunkami napełnione jest Triduum Paschalne. W Wielki Czwartek pocałunek składa się na obmywanych 12. osobom stopach, na pamiątkę wydarzenia z Ostatniej Wieczerzy. W Wielki Piątek i w Wielką Sobotę, do Wigilii Paschalnej, następuje adoracja krzyża przez jego ucałowanie.

Ewangelie mówią nam o trzech rodzajach pocałunków. Pierwszy z nich to pocałunek zdrady, której dokonał Judasz (por. Łk 22, 47-48). W Ogrodzie Oliwnym, tym którzy mieli pojmać Jezusa miał powiedzieć: ten, którego pocałuje, to On. Jest to gest wydania, do którego odniesie się Jezus, kiedy powie Judaszowi: „pocałunkiem wydajesz Syna Człowieczego”. To jest fałszywej przyjaźni, zdrady i wyrzeknięcia się zasad.

Drugi związany jest z Ostatnią Wieczerzą i tym, co przed jej rozpoczęciem wydarzyło się w Wieczerniku (por. J 13, 1-15). Tam, wobec zdziwionych i nawet zgorszonych apostołów, Jezus umywa ich nogi i je całuje, bo taki był żydowski zwyczaj. To znak uniżenia Jezusa po sam kres ludzkich możliwości, gdyż staje się On jak niewolnik. To pokazuje wyraźnie, że słowa „do końca ich umiłował” nie są tylko nic nieznaczącym sloganem, ale rzeczywistością.

Wreszcie trzeci rodzaj pocałunku, znajdujemy w odczytanej na początku tego apelu jasnogórskiego Ewangelii (por. Łk 7,36-50). To gest grzesznicy – nieszczęśliwej wobec Jezusa – miłosiernego (por. Komentarz św. Augustyna do Ewangelii św. Jana 33,5). To spotkanie ludzkiej sprawiedliwości, piętnującej nie tylko grzech ale i grzesznika, które kazało takie kamienować i Bożego miłosierdzia, które grzechu nie popiera, ale miłością ogrania grzesznika.

Ta kobieta wchodzi nieproszona do domu Szymona, więc skoro wszyscy znali jej życie, to z jakimi spojrzeniami „sprawiedliwych” musiała się ona wtedy spotykać. Ona mimo tego podchodzi do Jezusa, klęka i łzami obmywa nogi Jezusa, włosami je wyciera i całuje stopy Mistrza z Nazaretu. Jej nagrodą są słowa Miłosiernego: „odpuszczone są jej liczne grzechy, bo bardzo umiłowała” i „Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju”.

Te gesty, które wykonuje ta kobieta, to nic innego, jak prośba grzesznika o miłosierdzie. To co do tej pory służyło grzechowi: oczy, namaszczanie ciała, włosy odpowiednio spięte, usta, teraz zaczyna służyć dobru, służyć Bogu, mizerne zaczyna służyć Miłosiernemu. Słone łzy, jakimi oblewała nogi Jezusa, to znak szczerego żalu za grzechy. Włosy, którymi ocierała nogi Jezusa, to znak chęci przemiany życia, nawrócenia. Namaszczenie stóp Jezusa najlepszym olejkiem, to uznanie panowania Boga nad nowo rozpoczętym nowym życiem.

Drodzy Bracia i Siostry!

Dzisiejsze wieczorne misteryjne nabożeństwo apelowe, nawiązuje do liturgii Wielkiego Piątku i do tego, co stało się – jak wspomniałem – doświadczeniem św. Eugeniusza de Mazenoda. Będziemy całowali dziś krzyż misyjny, który od pierwszego dnia naszej misji leży w kościele tu przed ołtarzem, a na zakończenie misji stanie przed kościołem jako jej znak i przypomnienie o naszym spotkaniu – nieszczęśliwych z Jezusem – Miłosiernym, o tych łaskach, które w tych dniach stały się naszym udziałem.

Całować będziemy krzyż, który jest nasz. To przecież przez te dni omodlony świadek wewnętrznej przemiany, może nawet gorzkich łez, znaku żalu za swoje grzechy. To świadek naszego dialogu z Jezusem Eucharystycznym, kiedy chcieliśmy zabrać mocy, by nawrócenie było trwałe i to, co kiedyś służyło grzechowi, by dziś już służyło dobru, służyło Bogu.

To świadek naszego wyznania grzechów w sakramencie pokuty i pojednania, spowiedzi świętej, kiedy to Bóg nie tylko zabrał nasze ciężary, ale na nowo namaścił nas swoją łaską i przypomniał, ze jesteśmy jego umiłowanymi dziećmi. I pewnie świadkiem wielu innych rzeczy, spraw i sytuacji był ten krzyż, o których wiemy jedynie my sami, bo znamy to, co działo się w tych dniach w naszych sercach.

Krzyż, to pocałunek Boga skierowany ku nas, ku człowiekowi. W tradycji chrześcijańskiej pocałunek był znakiem miłości, przyjaźni, życzliwości, gościnności, pokoju i pojednania. Tak jest i dziś w naszej europejskiej kulturze. A zatem dziś krzyż, jako pocałunek Boga wobec nas, przypomina nam o Bożej miłości, o przyjaźni w jakiej chce z nami żyć, o Jego życzliwości i miłosierdziu, o gościnności z jaką nas zawsze przyjmuje do Bożego domu w tym kościele oraz o pokoju i pojednaniu, jakie wprowadził tym znakiem między niebem a ziemią, między Bogiem a człowiekiem, między człowiekiem i człowiekiem.

W pierwszych wiekach chrześcijaństwa, kiedy chrzczono dorosłych, przekazywano im pocałunek pokoju, znak powitania we wspólnocie wiary. Wobec grzeszników, którzy ciężko grzeszyli lub zaparli się wiary, dokonywano tego znaku, kiedy po pokucie powracali do jedności wiary, do wspólnoty Kościoła. Wtedy ten gest był znakiem powrotu do pełnej jedności i pojednania z Bogiem i człowiekiem.

Gdy żegnano męczenników, którzy szli na śmierć w czasie prześladowań, przekazywano im pocałunek. Był to znak przekazania im daru Ducha Świętego i potrzebnego w tej sytuacji daru męstwa. Całowano też biskupa w pierścień, zawierający relikwie świętych, nie oddając czci danej osobie, ale oddając pocałunek miłości wobec Kościoła, zbudowanego na fundamencie apostołów i ich następców.

Drodzy Bracia i Siostry!

Za chwilę rozpocznie się adoracja krzyża, tego wielkiego pocałunku Boga wobec każdego z nas, jak gest Jezusa wobec uczniów w czasie ostatniej wieczerzy, kiedy obmywał im stopy. Kiedy my sami, na tym szczególnym znaku naszych misji, złożymy swoje pocałunki, to zastanówmy się jaki będzie mój pocałunek?

Czy będzie to pocałunek zdradzającego Judasza czy żałującej grzesznicy? Jaki będzie to pocałunek najpierw wobec Boga, później wobec drugiego człowieka? Czy będzie to pocałunek pełen fałszu i zdrady czy pocałunek pełen żalu oraz chęci powrotu do jedności z Bogiem i drugim człowiekiem?

Kiedy będziemy pochylali się do tego pocałunku, to pomiędzy wypisanymi na tym krzyżu słowami „Jezu ufam Tobie”, znajdziemy małe gwoździki, takie zwyczajne i proste. To znak naszych grzechów, które przybyły Jezusa do drzewa krzyża.

Zabierzmy sobie jeden z tych gwoździków na pamiątkę tego dzisiejszego wieczoru. Pamiątkę tego, że Jezus wziął na siebie wszystkie nasze grzechy, wziął i mój grzech. Usłyszmy przy tej okazji, jak kobieta z Ewangelii: „odpuszczone są Twoje liczne grzechy, bo bardzo umiłowałeś/umiłowałaś”, „Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju”.

Zabierzmy ten mały gwoździk ze sobą i pamiętajmy każdego dnia o słowach religijnej piosenki „Golgoty”, którą też w czasie tej adoracji będziemy śpiewali:

To nie gwoździe Cię przybiły, lecz mój grzech

To nie ludzie Cię skrzywdzili, lecz mój grzech

To nie gwoździe Cię trzymały, lecz mój grzech

Choć tak dawno to się stało, widziałeś mnie.

Amen.