(Wygłoszona u Sióstr Wizytek w Warszawie, 05.05.2020 roku, w ramach cyklu „Jak troszczyć się o relację ze Słowem Bożym w świetle dokumentów Kościoła: Adhortacji Apostolskiej o Słowie Bożym «Verbum Domini» papieża Benedykta XVI oraz Konstytucji Apostolskiej papieża Franciszka «Vultum Dei querere» i instrukcji wykonawczej do niej «Cor orans». Teoria i praktyka” – 11 spotkań)
Drogie Siostry!
Zanim dziś przejdę do zasadniczego tematu, jakim jest jedna ze szkół medytacji, nazywana szkołą sulpicjańską, musimy na chwilę zatrzymać się nad samym znaczeniem medytacji. Czym zatem jest medytacja? Najprościej – jak mawiał o. John Main OSB – odejściem od skupienia na sobie i przejście do skupienia na Bogu, by w ten sposób odnaleźć swoje miejsce w świecie. Jest też ona bardzo mocno powiązana z „lectio divina”, do którego jeszcze na koniec tego cyklu wrócimy w sposób nieco szerszy.
Owocność medytacji zależy właśnie od tego „wyzwolenia” od myślenia, że jestem pępkiem świata i wszystko kręci się wokół mnie i uznania, że jeśli mam mieć ład wewnątrz i na zewnątrz, to wszystko musi zacząć się kręcić wokół Boga, który ma stać się centrum. To zaczyna porządkować nie tylko naszą relację z Bogiem, ale także relacje z drugim człowiekiem oraz pozwala nam siebie samych zobaczyć we właściwym świetle, bo dostrzegamy siebie nie w oderwaniu, ale w centrum Bożego planu. Wtedy prawdziwie widzimy swoją wartość nie w oczach ludzi, ale w oczach Boga.
Medytacja związana jest też z pewną dyscypliną zarówno połączoną z czynnikami zewnętrznymi, jak czas i odpowiednie warunki do medytacji, jak i czynnikami wewnętrznymi, aby nasze nieuporządkowanie nie przeszkadzało nam w trwaniu przy Bogu i Jego Słowie. Ta dyscyplina polega także na nauczeniu się milczenia, znów nie tylko w sensie zewnętrznym klauzury klasztoru kontemplacyjnego, ale przede wszystkim wewnętrznym, by to co we mnie się dzieje nie eksplodowało całą siłą tego wewnętrznego i nieuporządkowanego hałasu.
Dalej medytacja to nauka modlitwy, którą wypowiadamy wobec Boga i nauczenia się słuchania tego, co On do nas mówi. To nauka skupienia całej naszej uwagi na Panu, jako Oblubieńcu, którego Oblubienica, osoba poświęcona Mu na drodze życia kontemplacyjnego, pragnie spotkać. To ciągłe podążanie uwagi, myśli, ciszy w kierunku Boga, z przyzwoleniem by wszystko co od Niego oddziela odpadło jak zaschnięte błoto.
Na drodze medytacji potrzeba zatem cierpliwości i pokory, bo nie chodzi o to, aby „posiąść” czy „złapać” Boga, ale o to, by być przy Nim. To dawanie każdego dnia, rano i wieczorem, okazji do bycia z Panem, siadania z wiarą u Jego stóp, jak przywoływana już Maria (por. Łk 10, 38-42). Skoro Bóg zesłał nam swego Ducha, to medytować znaczy otwierać się na działanie Bożego Ducha, tej mocy z wysoka, by być świadkiem Chrystusa (por. Łk 24, 46-53): „Albowiem Bóg, Ten, który rozkazał ciemnościom, by zajaśniały światłem, zabłysnął w naszych sercach, by olśnić nas jasnością poznania chwały Bożej na obliczu Jezusa Chrystusa” (2 Kor 4, 6).
Ważne jest jednak, jak mawia o. Józef Augustyn SJ, aby stosując praktykę medytacji widzieć zarówno jej szanse, jak i mogące pojawić się zagrożenia, zwłaszcza dziś gdy tak wielu nie znając głębi i bogactwa medytacji chrześcijańskiej, zachwyca się medytacjami wschodnimi, które traktuje bardziej jak techniki nakierowane na samych siebie, własny rozwój niż na spotkanie prawdziwego Boga.
Szansą medytacji jest to, że w ten sposób „trwamy” z Bogiem czyli naśladujemy Trójcę Świętą, Jej miłość, wzajemne relacje Ojca, Syna i Ducha Świętego. To dosłowne naśladowanie osób Trójcy Świętej, które się wzajemnie „kontemplują”, jak na obrazie Rublowa. Każda z nich to jedna z osób Boskich, stanowiąca oddzielną Osobę, ale są w doskonałej jedności, wspólnocie, zespoleniu.
Szansą jaką daje medytacja jest zatem jedność z Bogiem, a zagrożeniem dla życia duchowego jest brak medytacji czyli brak zjednoczenia z Bogiem. Jeśli nie chcemy płytkości naszej relacji z Bogiem, to w codzienności nie może zabraknąć w życiu konsekrowanym, a zwłaszcza z życiu kontemplacyjnym, czasu na medytację, który jest czasem doświadczenia miłości Boga.
Z tej pierwszej szansy, gdy jest wykorzystana, rodzi się druga, jaką jest wewnętrzna jedność, pewna wewnętrzna spójność człowieka. Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ medytacja – dlatego zapewne często jej się boimy – porządkuje nas na różnych płaszczyznach, a to boli gdy to co zmysłowe i psychiczne ma być podporządkowane wartościom i sprawom duchowym. To jest ta Jezusowa „wąska droga” i „stroma ścieżka” (por. Mt 7, 13-14). To właśnie medytacja, w czasach pośpiechu i nerwowości nawet za klauzurową kratą, pozwala zachować spokój, nie być człowiekiem rozbitym, jak potłuczone lustro. Medytacja pozwala zatem żyć prawdziwie w całej pełni, oddychać Bożym oddechem.
Wreszcie dzięki jedności z Bogiem i wewnętrznej spójności, wewnętrznej jedności, rodzi się jedność z drugim człowiekiem. Wprowadzeni w miłość Boga rozumiemy lepiej siebie i zupełnie inaczej patrzymy na innych ludzi, rozwiązujemy rodzące się konflikty, nie dajemy sobą sterować, bo Boży Duch wszystko czyni w naszym życiu nowym (por. Ap 21, 5). Dzięki medytacji i tej jedności z drugim człowiekiem, nie będziemy na siebie „warczeć”, ale będziemy w stanie mówić jednym językiem, jak Apostołowie po Zesłaniu Ducha Świętego w Wieczerniku (por. Dz 2, 1-36).
W wypadku zagrożeń, jakie niesie medytacja, o. Józef Augustyn SJ, wspomina o zniekształceniu i karykaturze właściwie rozumianej medytacji. Tak dzieje się, gdy praktykując medytację, wykrzywimy tę piękną praktykę osobistego spotkania ze Słowem Bożym i niesie ona nie pożytek, ale szkody w naszym życiu codziennym, emocjonalnym, psychologicznym czy nawet duchowym. Jednym słowem – używając sformułowania biblijnego – gdy się źle modlimy, szukając tylko zaspokojenia siebie i swoich żądz (por. Jk 4, 3).
Tylko właściwie przeżywana medytacja, oparta na Słowie Bożym, prawdziwym spotkaniu z Bogiem i wpleceniu w to historii swojego osobistego życia, która jest przyjęta i opromieniona miłością Boga a nie odrzucana i wypierana, jest drogą w dochodzeniu do pełniejszego życia duchowego oraz równowagi psychicznej i emocjonalnej, zwłaszcza w zamkniętej wspólnocie mniszek kontemplacyjnych. W tym kontekście dla człowieka zagubionego, medytacja oparta dziś na modnych religiach wschodnich, może stać się niebezpieczna, bo może doprowadzić nie do scalenia, ale jeszcze większego wewnętrznego rozbicia.
Drogie Siostry!
By medytacja, niezależnie od różnych jej form i szkół była owocna, potrzebuje stworzenia odpowiednich warunków. Pierwszym z nich jest milczenie zewnętrzne i wyciszenie wewnętrzne, bo tylko w ciszy Bóg może dotrzeć do serca. Bóg, który jest jak szum łagodnego powiewu (por. 1 Krl 19, 11-14) mówi nie przez hałas, bo nie gwałci ludzkiej wolności (nie stosuje przemocy), ale mówi przez ciszę, bo oczekuje współpracy od człowieka (porywa łagodnością swego Serca).
Drugą rzeczą, jakiej potrzebujemy, by nasza medytacja była owocna i przyniosła wewnętrzną przemianę, jest znalezienie odpowiedniego miejsca na przeżywanie swojej medytacji, osobistego spotkania z Bogiem i Jego Słowem. Miejsca, gdzie czuję się bezpiecznie i mam zapewnione skupienie, to co zewnętrzne nie przeszkadza mi w skupieniu i koncentracji.
Wreszcie, aby medytacja była owocna, potrzeba mi mistrzów modlitwy, kierownictwa duchowego, by odróżnić głos Boga od mojego własnego ja, od podpowiedzi świata czy wreszcie od podpowiedzi złego. Gdy bowiem podejmujemy ten spory wysiłek duchowy, jakim jest medytacja, to musimy zdawać sobie sprawę, że te głosy będą intensywniejsze i trzeba je odpowiednio przesiać, jak ziarno i plewy, ziarno i chwasty (por. Mt 3, 11-12; Mt 13, 24-30).
Co więcej, jak już zwracałem uwagę w naszych konferencjach, każdy człowiek jest inny i musi poszukać odpowiedniej dla siebie pomocy, metody medytacji u mistrzów modlitwy, bo nie każdego będzie dana szkoła odpowiadała. Znamy chociażby medytacje ignacjańską, karmelitańską czy franciszkańską, by choć wymienić te najbardziej znane. Istnieje wiele szkół jej praktykowania także i dziś m.in. związane są one z wieloma zakonami, wybitnymi postaciami Kościoła, jak chociażby kard. Carlo Maria Martini, o. Innocenzo Gargano OSBCam, ks. Krzysztof Wons SDS, Sługa Boży ks. Franciszek Blachnicki, itp. Każdy jednak musi znaleźć taką, jaka dla niego jest odpowiednia, tę jedną jedyną, najlepszą.
Spróbujmy chwilę przyjrzeć się tym trzem dużym szkołom medytacji: ignacjańskiej, karmelitańskiej i franciszkańskiej, aby na ich tle zobaczyć czym jest medytacja sulpicjańska. Najbardziej dziś znaną i praktykowaną jest pewnie medytacja ignacjańska, która ma w tym celu stworzone przez wieki odpowiednie pomoce i instrumenty, znajdujące się w „Ćwiczeniach”. Obejmuje ona przygotowanie do medytacji, z trzema sposobami pochylania się nad tekstem Słowa Bożego i samą medytację, odbywaną według pewnego schematu: słuchanie Słowa, wejście za Jego pomocą w historię życia i oddanie Bogu tego, co w człowieku się rodzi. Ostatecznie to wszystko prowadzi do dialogu z Bogiem w medytacji i podejmowania porządkowania z Jego pomocą swojego życia, układania go po Bożemu.
Drugą szkołą jest szkoła karmelitańska, zawierająca w sobie uważne poszukiwanie i szczerą odpowiedź. Uważne poszukiwanie obejmuje wezwanie Ducha Świętego, lekturę tekstu biblijnego, medytację polegającą na powolnej analizie każdego zdania oraz tekstów paralelnych (podobnych, do czego najbardziej przydaje się tzw. „Biblia Jerozolimska”), zaznajomienie się z tym co na ten temat mówi tradycja i ojcowie Kościoła, egzegeza, sztuka sakralna czy święci a wreszcie oświecenie i osąd swojego życia w oparciu od dany fragment biblijny. Natomiast szczera odpowiedź obejmuje modlitwę np. psalmami, kontemplację czyli doświadczenie obecności Boga w historii swojego życia, dzielenie się Słowem Bożym w konkretnej wspólnocie, zapamiętanie przynajmniej jednego zdania oraz czyn czyli podjęcie konkretnej decyzji w oparciu o medytację i kontemplację tekstu.
Trzecią wspomnianą szkołą medytacyjną jest szkoła franciszkańska, gdzie znajdziemy zasadniczo 5 elementów: przygotowanie, lekturę i słuchanie Słowa Bożego, pogłębienie i przyswajanie Słowa, oddanie Słowa i pobożność. Przygotowanie obejmuje wezwanie Ducha Świętego, usunięcie przeszkód wewnętrznych i zewnętrznych, które mogą zakłócić przebieg modlitwy, tzn. wejście w kontakt z Bogiem. Lektura i słuchanie Słowa Bożego obywa się w połączeniu z weryfikacją zrozumienia tekstu za pomocą odpowiednich środków, np. Katechizmu Kościoła Katolickiego. W pogłębieniu i przyswajaniu Słowa Bożego chodzi o zapamiętanie kluczowych słów, zdań, podjęcie konkretnych życiowych decyzji, osąd i przemianę uczuć. Oddanie Słowa dokonuje się przez osobistą modlitwę uwielbienia, dziękczynienia, błogosławieństwa, błagania i prośby. Wreszcie pobożność to wola czynienia dobra, podjęcie konkretnego postanowienia, a zatem wprowadzenie Słowa w czyn.
Wreszcie ostatnim elementem, który może pomagać medytacji lub być w niej przeszkodą, jest stopień uwolnienia się od zbytnich trosk doczesnych. Chodzi zatem o to, czym tak naprawdę żyje moje serce, czym się karmi, czym napełnia (por. Mt 6, 21). Stopień uwolnienia się od tych zbytnich trosk bowiem sprawia większą lub mniejszą dyspozycyjność czy hojność wobec Boga i Jego planów wobec mojego życia.
Drogie Siostry!
Po takim zarysowanym tle samej medytacji i jej wybranych szkół mogę przejść do sposobu, który jest bliski nam, Misjonarzom Oblatom Maryi Niepokalanej, bo korzystał z niego obficie św. Eugeniusz de Mazenod. Swoją duchowość i kapłaństwo kształtował bowiem w seminarium św. Sulpicjusza w Paryżu, gdzie dominowała w medytacji szkoła sulpicjańska, wywodząca się z francuskiej szkoły duchowości związanej z ks. Janem Jackiem Olier.
Uważa ona, że chrześcijaństwo składa się właśnie z tych trzech podstawowych punktów i cała metoda modlitwy w nich się właśnie zawiera: by patrzeć na Jezusa, jednoczyć się z Jezusem i działać w Jezusie. Pierwszy punkt „patrzeć na Jezusa” prowadzi do szacunku, uwielbienia i adoracji, drugi punkt „jednoczyć się z Jezusem” prowadzi do związania się, jedności z Nim, trzeci punkt „działać z Jezusem” prowadzi do działania – nie samodzielnie, lecz działania włączonego w moc Jezusa: przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie.
Jak zatem wygląda wprowadzenie tej metody w życie? Najpierw wymaga ona przygotowania, które obejmuje wyznanie wiary w Trójcę Świętą i modlitwę do Ducha Świętego, ale musi zostać zapoczątkowane uporządkowaniem w danej chwili swojego wnętrza, by można było spotkać się z Bogiem. Można też posłużyć się modlitwą do Maryi Niepokalanej, najlepszej uczennicy Słowa Bożego. Następnie odbywa się osobiste spotkanie ze Słowem Bożym, oparte na trzech krokach: adoracji – Jezus przed moimi oczyma, w którym odbywa się wpatrywanie w Jezusa, następnie komunii – Jezus w moim sercu, kiedy to co dostrzeżone w Jezusie mam dostrzec w sobie oraz współpracy – Jezus w moich rękach czyli podjęcia postanowienia.
Pierwszy z tych kroków, czyli adoracja: Jezus przed moimi oczyma („patrzeć na Jezusa”) niesie ze sobą szacunek, uwielbienie Jezusa. Składa się z czytania tekstu wraz z przypisami czy nawet jakimś komentarzem, aby ten tekst dobrze zrozumieć. Następnie ze znalezienia słów skierowanych osobiście do mnie; wsłuchania się w Słowo Boże; zaangażowania swojej woli i uczuć w przeczytany i przemyślany tekst; wyrażania pragnień i uczuć: adoracji, uwielbienia, wdzięczności, radości, itp., a jednocześnie, widząc jak daleko mi do ideału wyznaczonego przez Jezusa, wyrażam swoją skruchę, przepraszam Boga za moje niedoskonałości. Mogę w tym czasie wyobrazić sobie biblijną scenę, poczuć się jej uczestnikiem, a gdy pojawiają się rozproszenia, to wtedy powracam do tego obrazu biblijnego.
Drugim krokiem jest komunia z Jezusem: Jezus w moim sercu („jednoczyć się z Jezusem”), która stanowi związanie, jedność z Nim. Ten etap obejmuje przemyślenie i przemodlenie treści, duchowe uczynienie ich swoimi; oczekiwanie, by Jezus przyszedł i zaszczepił w moim sercu wszystko, co zawarł w Słowie Bożym; bo wtedy uczestniczę w uczuciach, pragnieniach, myślach, bólach, radościach… Jezusa; oddanie swojego serca Jezusowi Chrystusowi. To mówienie serca do Serca, obserwowania reakcji swojego serca na Słowo Boże, rozważanie tych natchnień w czasie rozmowy z Bogiem, a gdy pojawiają się jakieś inne treści, to mimo wszystko trwanie przy Bogu, powracania do Niego.
Trzecim elementem jest wreszcie współpraca: Jezus w moich rękach („działać z Jezusem”), czyli działanie w mocy Jezusa: słowa, w które się wsłuchiwałem, zostały przemyślane i przeżyte z Jezusem, mają wydać owoc (słowo ma stać się ciałem nie w znaczeniu tylko symbolicznym czy duchowym, ale w znaczeniu dosłownym); mam odnaleźć konkretny kształt ich wprowadzenia w życie; to czas na próbę sformułowania konkretnych postanowień oraz modlitwę do Ducha Świętego o umocnienie tych owoców. Ważne jest tu uzmysłowienie sobie, ze sam zachwyt nie prowadzi do prawdziwego rozwoju, a tym czego oczekuje ode mnie Bóg jest konkretne działanie.
Po tych trzech etapach następuje zakończenie medytacji, które czasem nazywane jest „bukietem duchowym”, który ma być ofiarowany Bogu wraz z Maryją: przeproszenie za roztargnienia, niewłaściwe postawy, niewierności w modlitwie; podziękowanie za łaski; zawierzenie Maryi owoców wg specjalnych modlitw (będą za chwilę w propozycjach medytacji, jak to ma miejsce w codziennej medytacji oblackiej wspólnoty, także i tutaj w Warszawie). To też czas, aby wybrać jakąś myśl, która będzie mi towarzyszyła w następnej części dnia, podziękowania w ten sposób za osobiste spotkanie ze Słowem Bożym.
Drogie Siostry!
Metoda medytacji sulpicjańskiej może być zastosowana do każdego tekstu biblijnego bez wyjątku. Obecnie jako propozycję chciałbym, aby nam towarzyszył tekst o obecności Jezusa w Synagodze w Nazarecie (Łk 4, 16-22), który można określić, jak to kiedyś zrobiłem w jednej z medytacji dla pijarskiego „eSPe”: „Bunt, który rozwija… Modlitwa pozytywnie zbuntowanego”. To w pewnym sensie określenie św. Eugeniusza de Mazenoda, założyciela Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej, późniejszego biskup Marsylii i postać bardzo znaną we Francji po rewolucji.
Poznając jego życiorys możemy bezsprzecznie zobaczyć, że był „pozytywnie zbuntowanym” Bożym człowiekiem i dlatego św. Jan Paweł II po kanonizacji św. Eugeniusza w 1995 roku powiedział o nim: „Cieszę się, ze mogłem kanonizować Eugeniusza de Mazenoda. Chciałbym w moim życiu dokonać tego, czego On dokonał w swoich czasach. Jego relikwie postawiłem w mojej prywatnej kaplicy i wybrałem go na mego osobistego patrona w dziele nowej ewangelizacji”. To wszystko zainspirowało mnie, aby podzielić się ta metodą pracy z tekstem biblijnym, bo jego zaangażowanie wynikało z jego rozkochaniu się w Bogu.
Przygotowanie
Wyciszam się, uspokajam swoje często rozbiegane myśli, wchodzę powoli w kontakt z Bogiem. Świadomy tego, że w tej chwili niewiele ode mnie zależy – wiem kim jestem i wiem kim jest Bóg, w chwili modlitwy proszę o dobre jej owoce. Można posłużyć się na koniec wezwaniem do Ducha Świętego:
„Przyjdź Duchu Święty. Napełnij serca swoich wiernych i zapal w nich ogień swojej miłości. Ześlij twego Ducha, a powstanie życie. I odnowisz oblicze ziemi. Módlmy się. Boże, któryś pouczył serca wiernych światłem Ducha Świętego, daj nam w tymże Duchu poznać co jest prawe i Jego pociechą zawsze się radować. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen”.
Następnie można pozostawić chwilę ciszy, aby dać okazję Bogu, aby to On mówił. Następnie można odmówić modlitwę św. Eugeniusza:
„O Maryjo, Niepokalana Dziewico, Ty jesteś najdoskonalszą czcicielką Ojca niebieskiego, nieporównaną Matką Bożego Syna i Oblubienicą Ducha Świętego. Rozbudzaj i w moim sercu te święte uczucia, które Ciebie ożywiały, gdy rozważałaś w sercu swoim objawione Ci tajemnice. Dopomóż mi, abym w łączności ze wszystkimi świętymi, którzy adorują Trójcę Przenajświętszą, głęboko przeżył rozważane prawdy o Twoim Synu, a moim Zbawicielu” (rozpoczęcie rozmyślania w modlitwach własnych Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej).
Medytacja wg metody sulpicjańskiej
1. JEZUS PRZED MOIMI OCZYMA („patrzeć na Jezusa”):
W tej części uważnie czytam zaproponowany tekst biblijny. Mogę posłużyć się przypisami w moim egzemplarzu Pisma świętego, aby dobrze go rozumieć. Czytam Łk 4, 16-22, wraz ze wszystkimi przypisami do tego tekstu na dole strony (można też jeśli jest taka możliwość sięgnąć do jakiegoś komentarza biblijnego).
„Przyszedł również do Nazaretu, gdzie się wychował. W dzień szabatu udał się swoim zwyczajem do synagogi i powstał, aby czytać. Podano Mu księgę proroka Izajasza. Rozwinąwszy księgę, natrafił na miejsce, gdzie było napisane: Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnymi, abym obwoływał rok łaski od Pana. Zwinąwszy księgę oddał słudze i usiadł; a oczy wszystkich w synagodze były w Nim utkwione. Począł więc mówić do nich: «Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli». A wszyscy przyświadczali Mu i dziwili się pełnym wdzięku słowom, które płynęły z ust Jego. I mówili: «Czy nie jest to syn Józefa?»” (Łk 4, 16-22).
W czasach Jezusa Nazaret, leżący w kotlinie otoczonej wzgórzami, liczył ok. 1600-2000 mieszkańców. Żydzi w każdy szabat zgromadzili się w synagodze na modlitwę i nauczanie Pisma świętego, bo te elementy obejmowało ich nabożeństwo. Sława Jezusa sprawiła, że tym razem pozwolono Jemu odczytać i skomentować kolejny fragment z proroków. Postawa stojąca, jaka przyjmuje Jezus oznacza szacunek wobec Słowa Boga, a później samo nauczanie odbywa się na siedząco.
Jako mała miejscowość społeczność żydowska nie mogła sobie zapewne pozwolić na posiadanie wszystkich ksiąg biblijnych, gdyż ich zwoje były bardzo drogie. Zatem zwój księgi Izajasza traktowano jako skarb. Jezus za pomocą słów proroka Izajasza (por. Iz 61, 1-2a i Iz 58, 6) wskazuje na swoją misję, którą przyszedł dokonać. Można powiedzieć, że dotyczy ona pewnego buntu przeciw zastanej rzeczywistości, by ją pozytywnie zmienić, zreformować, a nie zniszczyć.
Rok Łaski czyli Rok Jubileuszowy to czas, który Żydzi obchodzili co 50 lat i wtedy mieli dokonywać wyzwolenia niewolników, darowania długów czy zwracać zabraną własność. Miało to symbolizować Bożą sprawiedliwość, która troszczy się o każdego człowieka. Do tego też nawiązuje chrześcijańskie świętowanie lat jubileuszowych zbawienia i odkupienia.
Jezus daje wyraźnie słuchaczom do zrozumienia, że to, co zapowiadał prorok Izajasz właśnie się dla nich zaczęło. Słowa Jezusa budzą rozmaite reakcje, od podziwu do sprzeciwu, gdyż niektórzy widzą w Jezusie nie Boga, a jedynie dziecko ubogich rodziców: Maryi i cieśli Józefa, które ma o sobie zbyt wysokie mniemanie.
Następnie wyobrażam sobie opisaną w tekście biblijnym sytuację. W momentach przychodzących rozproszeń wracam do tego obrazu.
Jezus, o którym już mówi się głośno i z podziwem, przychodzi do swojego rodzinnego miasta. Jak zawsze, w sposób bardzo naturalny, udaje się do świątyni-synagogi, aby uczestniczyć w zgromadzeniu wiernych. Zapewne wiele osób czekało na to, czego Jezus dokona w ich mieście, czy znów będzie jakiś znak czy cud? Proszą Jezusa o odczytanie tekstu biblijnego. Podchodzi do miejsca odczytywania, a wszyscy patrzą w napięciu na Niego. Czyta fragment proroka Izajasza (por. Iz 61, 1-2) dobrze znany Żydom, a zapowiadający przyjście czasów mesjańskich. Kiedy kończy czytać tekst święty, znów w ciszy panuje przejmujące napięcie, a wszyscy wpatrują się w Jezusa. Co teraz powie?
Jezus wypowiada słowa: „Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli” (Łk 4, 21), które wywołują różne reakcje. Jedni je przyjmują jako Dobrą Nowinę, a drudzy pytają z niedowierzaniem, buntują się przeciw planom Boga.
2. JEZUS W MOIM SERCU („jednoczyć się z Jezusem”):
Ważne jest, abym zaobserwował jaką reakcję w moim sercu budzą słowa Pisma Świętego i bym o tym wszystkim rozmawiał na mojej modlitwie z Bogiem.
Jaka jest moja reakcja. Widzę w świecie, który mnie otacza – także i za klauzurową kratą – tyle niesprawiedliwości, niewłaściwych relacji i zła. Wzrasta we mnie bunt przeciw takiemu stanowi rzeczy. Może popycha mnie to do tego, aby zaangażować się w jakąś akcję, protest, coś podpisać, kogoś poprzeć, coś wyrazić sobą: słowem lub czynem. Szukam czasem innych ludzi, którzy podzielają moje poglądy, aby razem z nimi walczyć o słuszną sprawę, tworzę grupy, stronnictwa, frakcje. Jednym słowem nie staje przed Bogiem według biblijnej zasady „jeden z drugim”, ale w jej zaprzeczeniu „jeden przeciw drugiemu”.
Czy jednak to wszystko jest oparte na Bogu i Jego prawdzie czy może stoi w sprzeczności z przesłaniem Ewangelii, bo oprócz dobra promuje zło? Co takiego wywołuje bunt we mnie? Co rodzi niepokój w moim sercu? Czy mogę za pomocą tych wszystkich akcji, podpisów przy protestów osiągnąć spokój serca? Czy może to wszystko jeszcze bardziej nakręca moje zniechęcenie, niepokój, negatywne uczucia czy nawet burzy życie wspólnoty mniszek kontemplacyjnych?
Czasem, gdy widzę kogoś, kto Boga zaczyna traktować poważnie, to uważam, że to jakiś „nawiedzeniec”, „dewot” czy „dewotka”, nawet i w klauzurowej rzeczywistości. Coś mnie w tym człowieku drażni, a jednocześnie gdzieś w sercu odczuwam tęsknotę, aby mieć podobną relację z Bogiem, jak on czy ona. W świetle jego postępowania widzę to, czego u mnie brakuje. Może mnie to prowadzić do nawrócenia, ale też do zazdrości i chęci ośmieszenia tego, czego sam osiągnąć nie mogę.
Jak inni patrzą na te moje „rewolucyjne” zapędy we wspólnocie? Czy nie przysłaniają mi one prawdy o drugim człowieku? Czy dostrzegam Jego właściwą godność, prawa, przedstawiane przez innych racje czy za wszelką cenę chcę udowodnić swoje, nawet za cenę zniszczenia tego co mozolnie przez innych było i jest budowane? Czy chcę po ludzku urządzać wszystko, czy mam też odwagę słuchać Boga, Jego Słowa, pasterzy Kościoła? Czy w Bożym duchu kształtuje swoje życie, swoje postawy i reakcje na to, co mnie otacza?
Odrzucenie przez najbliższych, to ogromny ciężar. Odrzucenie czy wyśmianie przez tych, którym się zaufało w rzeczywistości kontemplacyjnego życia klauzurowego, a oni wyjawili sekret, tajemnice, ośmieszyli wobec innych, boli chyba najbardziej. Coś jednak jest w tym, że kiedy jestem z innymi, którzy we wspólnocie stanowią większość lub sprawują władzę, to pcha mnie to do tego, aby upodobnić się do tej grupy. Wtedy zaczynam postępować tak jak oni, patrzeć na innych jak oni, zaczynam tracić swoje ja, swoją osobistą wolność, ale przede wszystkim tracę z oczu plany Boga, zapatrzony jedynie w plany człowieka.
Czy spotykam się sam z odrzuceniem przez innych? Czy czasem nie odrzucam innych ze względu na otaczające mnie osoby, aby samemu nie zostać wykluczonym z jakiejś grupy? Czy potrafię przeciwstawić się ocenom, które krzywdzą innych, szufladkują ich? Czy potrafię się pozytywnie buntować, by nazwać zło po imieniu, ale uratować w tym człowieka?
Gdy po pewnym czasie zobaczę, że nowe treści się nie pojawiają, to po prostu trwam przed Bogiem, adoruje Go.
3. JEZUS W MOICH RĘKACH („działać z Jezusem”):
Słowo Boże jest darem i to darem konkretnym. Dlatego zwracam uwagę na to co konkretnego otrzymałem w tej modlitwie. To jest właśnie dar Boga dla mnie.
Co Bóg chce mi powiedzieć dziś w tej medytacji? Może wskazuje na moją relację do Niego samego na drodze mniszego życia kontemplacyjnego? Może chce, abym coś w niej oczyścił, by mogła ona być właściwa, lepsza, prawdziwsza? Może chce zwrócić moją uwagę na to, od czego ciągle uciekam, czego się boję, z czym sobie nie radzę? Może chce mnie z czegoś uwolnić lub przeze mnie uwolnić kogoś mi bliskiego we wspólnocie?
Czy dostrzegam to działanie Boga? Czy potrafię je właściwie rozpoznać i zinterpretować, by dać na nie odpowiedź? Czy jest we mnie tyle odwagi, aby opowiedzieć się za Nim nawet w niesprzyjającym środowisku, w którym wszyscy mnie znają: moje dobre i złe strony?
Nie mogę jednak poprzestać na zachwycie, gdyż to nie prowadzi do rozwoju. Muszę zadać sobie pytanie, do czego powołuje mnie Bóg przez ofiarowany mi dar Słowa. Robię zatem konkretne postanowienie, stawiam sobie konkretne zadanie w świetle Słowa Bożego.
Co wymaga zmiany w moim życiu? Co wymaga zmiany w mojej relacji z Jezusem? Co wymaga zmiany w moim podejściu do Słowa Bożego i do drugiego człowieka, współsiostry w monastycznej wspólnocie klauzurowej lub do ludzi pukających do klauzurowej kraty? Od czego zależy to czy kogoś lubię czy nie lubię, a może nawet pogardzam nim?
Jakie Bóg daje mi zadanie, tak jak dał je św. Eugeniuszowi w Jego czasach, by przemienił oblicze Kościoła i świata, zniszczonego zewnętrznie i wewnętrznie w czasie rewolucji? Czy nie chce uczynić ze mnie swojego narzędzia w codziennym życiu, abym rzeczywiście był jego świadkiem w mniszej wspólnocie życia klauzurowego? Czy nie mam zaangażować się w konkretne działanie na rzecz innych w swoim środowisku, jakim jest rzeczywistość za klauzurową kratą? Czy potrafię się pozytywnie zbuntować przeciw temu, co nie jest Boże i czasem nieludzkie w codziennej rzeczywistości wspólnoty, w której przyszło mi żyć i przeżywać powołanie kontemplacyjne?
Zakończenie
W tym miejscu mogę podziękować , przeanalizować i przeprosić za zawinione rozproszenia w czasie modlitwy, a jej owoce polecić wstawiennictwu Maryi słowami następujących modlitw:
„O Jezu, żyjący w Maryi, przyjdź i żyj w sługach Twoich: duchem świętości swojej, pełnią swej mocy, cnót swoich prawdą, doskonałością dróg swoich, udziałem tajemnic Twoich. Nad wszelką mocą przeciwną zapanuj Duchem Twoim ku chwale Ojca. Amen” (zakończenie rozmyślania w modlitwach własnych Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej).
Mogę też pomodlić się słowami św. Eugeniusza de Mazenoda, człowieka pozytywnie zbuntowanego nie przeciw Bogu, Kościołowi i człowiekowi, ale właśnie dla Boga, Kościoła i człowieka:
„Panie mój, pomnóż dwakroć, trzykroć, stokroć nasze siły, abyśmy mogli Ciebie kochać nie tylko na miarę naszych możliwości – wszak jesteśmy niczym – lecz tak, jak kochali Cię święci, i tak jak kochała Cię i wciąż kocha Twoja Najświętsza Matka. Ale to nie wystarczy, o nasz Boże. Dlaczego nie moglibyśmy kochać Ciebie tak, jak Ty sam siebie kochasz? Wiemy, że to niemożliwe, ale przecież nie jest niemożliwe pragnienie, skoro odczuwamy je z całą szczerością naszych serc i naszych dusz. Tak, o nasz Panie; chcielibyśmy kochać Ciebie tak, jak Ty sam siebie kochasz. Amen” (modlitwa św. Eugeniusza o miłość do Chrystusa).