Naśladować Jezusa w niesieniu krzyża

„Jeśli kto chce pójść za Mną, niech zaprze się samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje”

(Mt 16, 24)

Gdy włączymy telewizor – informacje na temat wielkiego trzęsienia ziemi w Turcji czy odnalezienia kolejnych masowych grobów w Kosowie – obraz ludzkiej tragedii i zezwierzęcenia człowieka… Gdy włączymy radio dowiadujemy się o kolejnych tragediach – dzieci zabijają dzieci – złe wykorzystanie wolności… Otwieramy gazetę, a tam krzykliwe tytuły mówiące o ludzkich cierpieniach, dramatach – wielki temat dla bezdusznego redaktora… Wchodzimy do szpitala, na salach tylu ludzi cierpiących cicho, bez rozgłosu, zmagających się z własnym cierpieniem w samotności, a może nawet w opuszczeniu – ich cierpienie przynosi owoc… Przychodzimy do domu, do najbliższych, ocieramy się o osoby cierpiące, nieuleczalnie chore, od wielu może już lat przykute do łóżka – jesteśmy tak blisko ludzkiego cierpienia i sami go doświadczamy…

Drodzy Bracia i Siostry!

W naszym życiu doświadczamy cierpienia, ocieramy się o nie w naszych domach, wśród najbliższych i często nie potrafimy zrozumieć bezsensu tego wielkiego cierpienia osób, które tak bardzo kochamy. Często jest ono dla nas niezrozumiałe. Czasem, gdy ból staje się wielki, nie jesteśmy w stanie nawet w świetle  wiary zrozumieć takiej czy innej sytuacji. Stajemy bezradni wobec tajemnicy cierpienia…

Jak widzimy w dzisiejszej Ewangelii Jezus werbował swoich uczniów w sposób niezrozumiały, zadziwiający dla swoich słuchaczy: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech zaprze się samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Mt 16, 24). Nawet Piotr, które tyle czasu spędzał z Jezusem, gorszy się, gdy Jezus zaczyna mówić o cierpieniu, które ma go spotkać: „Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie” (Mt 16, 22). Piotr nie zrozumiał niczego z nauczania Jezusa, nie zrozumiał cudownego rozmnożenia chleba, nie zrozumiał uratowania go z fal jeziora, gdy zaczął tonąć… Piotr bowiem patrzył czysto po ludzku… Dlatego Jezus mówi do niego: „Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie” (Mt 16, 23).

Wreszcie Jezus zaczyna wyjaśniać Bożą logikę, w świetle której cierpienia nabiera sensu: „Kto chce iść za Mną niech weźmie krzyż… Kto chce zachować swe życie… straci je… kto straci swe życie… znajdzie je…” (zob. Mt 16, 24-26).

Drodzy Bracia i Siostry!

Dziś, tak jak za swego ziemskiego życia, Jezus kieruje do nas wezwanie: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech zaprze się samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Mt 16, 24). Kieruje je do młodych i starych, do kobiet i mężczyzn, dzieci i młodzieży, do tych, co są blisko ołtarza i tych, którzy sotją gdzieś pod cmentarnym murem, do tych, którzy mocno wierzą i tych, którzy nauki Jezusa słuchają tylko jednym uchem.

Jezus mówi nam dzisiaj przez te niewygodne słowa, że tylko jedna droga prowadzi do nieba. Wiedzie ona przez Golgotę. Bowiem, aby mógł zajaśnieć poranek zmartwychwstania, musi nastąpić ciemny wieczór Golgoty. Tylko krzyż podjęty w codzienności jest jak drabina, która sięga nieba.

Chrystus nikogo nie zmusza, ale każdego z nas zaprasza. On mówi tylko: „Jeśli kto chce…” (Mt 16, 24). Jezus zaprasza nas, abyśmy przyjęli swój własny krzyż i z radością realizowali wolę Boga.

Ten krzyż może mieć różne postacie: choroba własna lub kogoś bliskiego; przyjęta z uśmiechem uraza lub doznana krzywda; dobroć okazana tym, którzy nam źle czynią; troska o sprawy rodzinne lub zawodowe bez oczekiwania na wdzięczność; spokojne przyjęcie braku wyników w staraniu się o Boże Królestwo.; wady bliskich; dokuczanie i szyderstwo innych; różnego rodzaju pokusy niewierności Bogu i własnemu sumieniu; rozterki po utracie pracy i niemożność jej znalezienia; niesprawiedliwe traktowanie i brak poszanowania dla pracy rolnika; żądza władzy; chciwość; wyrzeczenie się siebie, aby łatwiej móc kroczyć drogą do nieba…

Drodzy Bracia i Siostry!

Czasami nasze krzyże mogą się nam wydawać nie do uniesienia. Nie bójmy się, gdyż to Jezus ma monopol w tej dziedzinie. Nasze krzyże są na naszą miarę: dostosowane do naszej wytrzymałości oraz długości drogi życiowej, wystarczą by w odpowiednim momencie naszego życia dosięgnąć nieba. Gdy św. Paweł prosił Boga o zabranie od niego cierpienia i doświadczeń, usłyszał słowa: „Wystarczy ci Mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali” (2 Kor 12, 9). Natomiast św. Franciszek Salezy mawiał, że Bóg towarzyszy swoim owcom, a słabe bierze na ramiona.

W tej perspektywie, Jezusowej perspektywie, nasze cierpienia nabierają sensu. Skoro tak, to powinno nas dziwić, że tekst odczytanej dziś Ewangelii psuje humory nie tylko ludziom niewierzącym, ale bardzo często tym, którzy nazywają siebie uczniami Chrystusa. Sprawia to, że ociągamy się w podjęciu naszego krzyża. Tymczasem krzyż nie jest karą, gdyż Bóg nie chce dla człowieka zła. Krzyż jest natomiast łaską, gdyż nic nie tracimy, a wręcz przeciwnie – zyskujemy kolejne dobro w naszej skarbonce w niebie. Skoro więc małe dzieci tak skrzętnie zbierają drobne oszczędności do swoich skarbonek, to uczymy się od nich gromadzić skarby w niebie.

Drodzy Bracia i Siostry!

Wiara nie pozwala nam uniknąć cierpienia, ale nadaje mu sens. Mroki bólu rozprasza krzyż na Golgocie – Bóg wie czym jest cierpienie, gdyż sam go doświadczył na sobie. On jednak, choć zawodził się w ciągu wieków i zawiódł się na współczesnych sobie ludziach, nadal kocha człowieka i wykorzystała zadany Mu ból, by potwierdzić swoją miłość. Zbawił człowieka…

Bóg uczy nas nazywać zło i cierpienie po imieniu. Uczy nas także usuwać zło z nas samych i z naszego otoczenia. Bóg uczy nas pochylać się nad każdym cierpiącym i chorym człowiekiem oraz zmieniać niesprawiedliwe struktury i sposoby myślenia. Jednak przede wszystkim uczy nas, że cierpienie może być okazją oczyszczenia się z egoizmu, samowystarczalności oraz otwiera na potrzeby drugiego człowieka. Krzyż zatem pomaga nam wzrastać w wierze, nadziei i miłości…

Drodzy Bracia i Siostry!

Wreszcie przez cierpienie możemy uczestniczyć w zbawianiu świata „przez Chrystusa,  z Chrystusem i w Chrystusie”, jak śpiewa kapłan w czasie każdej Mszy świętej, unosząc kielich z Krwią Chrystusa i patenę z Jego Ciałem. Możemy modlić się w naszym cierpieniu, jak Chrystus, i ofiarować się „ na przebłaganie za grzechy nasze i za zbawienie całego świata”. Tak przeżywane doświadczenie i cierpienie nie będzie przynosiło smutku lecz radość. Będziemy bowiem wiedzieli, że nasze cierpienie jest potrzebne, że nie jest zmarnowane… Uśmiech na naszej twarzy nie będzie wtedy uśmiechem Buddy, którego nie interesuje i nie dotyka cierpienie świata, ale będzie to uśmiech pomarszczony, napiętnowany cierpieniem, uśmiech, z którego widać, że wie, iż to cierpienie wyda owoc. Bowiem „przez przyjście Chrystusa wyzwoleni zostaliśmy nie od bólu cierpienia, ale od bólu cierpienia bezużytecznego”.

To wszystko zrozumiał 53 letni Henryk, mężczyzna z 4 dzieci, który zachorował na raka. Powiedział on w wywiadzie: „Cierpienie stanowi absurd, nie posiada żadnej wartości. Dopiero cierpiący człowiek potrafi z niego nabrać wartości lub się jej pozbyć. – Mówi się czasem, że trzeba ofiarować swoje cierpienia… – Nie! Nie można ofiarować czegoś, co jest złe. Chrystus swemu Ojcu ofiarował nie cierpienia, On Mu ofiarował to, czym stał się w swoich cierpieniach, istotę, która – jak wspaniale mówi św. Jan – poszła aż do końca w miłości, aż na te szczyty miłości, które przyniosły nam zbawienie”. Amen.