„Wdowa”, która uwierzyła Bogu

Drodzy Bracia i Siostry!

Dziś w Słowie Bożym naszą uwagę przykuwają wdowy, które straciły swoich synów, swoje dzieci. Jakże to smutny obraz, gdzie zatem tutaj Dobra Nowina Słowa Bożego?

Dziś jednak w Słowie Bożym naszą uwagę przykuwają wdowy, które odzyskują swoich synów, swoje dzieci mocą samego Boga. Pierwsza z nich ze Starego Testamentu (por. 1 Krl 17, 17-24) doświadcza tego za pośrednictwem proroka Eliasza i słyszy słowa: „Patrz, syn twój żyje!” (1 Krl 17, 23). Dzieje się tak, aby wdowa z Sarepty Sydońskiej poznała Boga, zobaczyła moc Jego Słowa i by Mu zaufała całkowicie. Druga z nich, wdowa z Nain (por. Łk 7, 11-17), doświadcza mocy samego Jezusa Chrystusa, gdy słyszy słowa „Nie płacz” (Łk 7, 13b). Ona także na powrót może cieszyć się swoim, po ludzku już utraconym dzieckiem.

To jest właśnie moc Dobrej Nowiny, widzimy to wyraźnie w Ewangelii. Jezus wchodzi do miasta jak zawsze w otoczeniu tłumu i uczniów, do miasta zatem zmierza orszak życia, wchodząc w zwykłą codzienność miasta.

Z miasta zaś wychodzi inny orszak, ludzi niosących ciało zmarłego jedynego syna wdowy. To orszak ludzi wśród których idzie zrezygnowana matka, która już straciła nadzieję i nie liczy już na żadną pomoc. Jednym słowem to orszak śmierci, bólu i żałoby.

Zapewne i w tym orszaku, jak wiemy i z własnego doświadczenia przeżywania pogrzebów, idą ludzie, którzy szczerze współczują tej matce i chcą ją po ludzku wesprzeć w sytuacji, w jakiej się znajduje. Zapewne jednak w tym orszaku byli też gapie, przychodzący z musu, bo przecież wypada przyjść i się pokazać, ale oni nie myślą ani o zmarłym ani o jego matce.

Dobra Nowina Ewangelii, jaka dziś jest nam dana, to fakt, że Jezus użalił się nad tą kobietą mimo tego, że ona sama o nic Jezusa nie prosiła. On okazał jej prawdziwe miłosierdzie. Pocieszył słowem, gdy wypowiadał słowa „Nie płacz” (Łk 7, 13b), ale pocieszył także czynem. Dotknął się mar, aby niosący martwe ciało stanęli, ale nie zadowolił się tylko tym gestem, który mógłby zostać uznany jako pusty i nic nie znaczący. Jezus uczynił coś więcej, wskrzesił tego młodzieńca, mówiąc: „Młodzieńcze, tobie mówię wstań!” (Łk 7, 14).

Zauważmy jednak, że Jezus w całej tej historii nie skupia uwagi na sobie, ale natychmiast oddaje tego młodzieńca jego matce. Owocem tego jest jedność, która ogarnia wszystkich świadków cudu: zarówno w orszaku Jezusa, orszaku życia, jak i w orszaku z marami, orszaku śmierci. Wszyscy oni wielbią Boga za Jego miłość i miłosierdzie, jakiego doświadczyli i byli świadkami: „Wielki prorok powstał wśród nas, i Bóg łaskawie nawiedził lud swój” (Łk 7, 16).

Ci wszyscy ludzie bowiem zrozumieli, że tylko Bóg ma moc wszystko na nowo powołać do życia, zarówno w znaczeniu fizycznym, jak i w znaczeniu duchowym.

Drodzy Bracia i Siostry!

Wielu może zadawać sobie jednak pytanie: czemu ten tekst biblijny pojawia się w dzień parafialnego odpustu ku czci bł. Bolesławy Lament? Odpowiedź jest prosta: ona wielokrotnie w czasie swojego długiego życia przeżywała śmierć swoich „dzieci” czyli dzieł, które podejmowała i po ludzku patrząc w znacznej mierze kończyły się one porażkami. Dlatego podobna jest do tych biblijnych wdów, które traciły w swoim życiu wszystko.

Najpierw angażuje się w postanie dobrze prosperującego zakładu krawieckiego, by odczuwając głos powołania zlikwidować go i w wieku 22. lat wstąpić do zgromadzenia zakonnego Sióstr Rodziny Maryi. Później jednak mimo wielkiego zaangażowania się w dzieła, które służą innym i jako młoda zakonnica mając dobrą opinię, opuszcza zakon w wieku 31. lat. Rok później umiera jej ojciec i musi zatroszczyć się o swoją rodzinę, która pozostała bez głównego jej żywiciela, ma pod opieką matkę i swoich 7. sióstr.

Dalej pomimo dobra, jakie sieje wokół siebie i będąc wrażliwą na ludzką biedę, której stara się zaradzić najlepiej jak umie, boleśnie doświadcza podziałów narodowych, religijnych i politycznych, jakie pojawiają się w jej czasach.  Chcąc temu zaradzić, w wieku 41. lat, pragnąć jedności wśród podzielonych Polaków, podejmuje konkretne działania, by tę jedność budować, ale nie spotyka się ze zrozumieniem swojego otoczenia.

Mając 43. lata zakłada zgromadzenie Sióstr Misjonarek Świętej Rodziny i w tym zgromadzeniu w wieku 51. lat składa śluby wieczyste. Gdy jednak to dzieło wydaje się dobrze rozwijać, to w wieku 55. lat doświadcza niszczycielskiej siły rewolucji październikowej, która niesie prześladowania i nie pozwala pracować dla jedności.

By odbudować swoje zgromadzenie zakonne, w wieku 59. lat, wraca do Polski i kolejny już raz zaczyna wszystko od nowa. Rzuca się w wir pracy, troszczy się o zepchniętych na margines oraz walczy o jedność Polaków. Wtedy jednak, w wieku 79. lat, przychodzi wylew i paraliż. Ostatnie 5. lat życia bł. Bolesławy naznaczonych jest cierpieniem fizycznym i duchowym. Cierpi, bo mimo starań, nie otrzymuje papieskiego zatwierdzenia, które zostanie wydane 20. lat po jej śmierci.

Drodzy Bracia i Siostry!

Patrząc na życiorys bł. Bolesławy Lamet widzimy porażkę za porażką. A ona trwała mimo wszystko, stojąc na drogach życia cicho, jak wdowa z Ewangelii. I rodzi się pytanie: skąd miała tę siłę? Skąd ta jej nadzieja?

W swojej codzienności, idąc w życiowym orszaku śmierci, nieustanie spotykała Jezusowy orszak życia. Doświadczała pomocy Jezusa, Jego Miłosierdzia słowem i czynem w tym, co było zwyczajnością Jej życia i ufała, że Bóg wskrzesi to wszystko na nowo, to tylko On może tego dokonać.

My też często jak bł. Bolesława, doświadczamy na podobieństwo biblijnej wdowy, życiowych porażek naszych planów, nadziei i marzeń. Doświadczamy tak często śmierci tego wszystkiego i wtedy nie wiemy co robić. W naszych czasach także doświadczamy bardzo boleśnie braku międzyludzkiej jedności w naszych rodzinach, społeczeństwie a nawet w Kościele. I też nie wiemy co z tym wszystkim zrobić.

Czujemy się wobec tego wszystkiego bezradni, jak małe dzieci, które się zagubią czy są w nieznanym sobie środowisku. Podążamy ze smutkiem tym naszym życiowym orszakiem śmierci i potrzebujemy spotkać u wrót naszego miasta śmierci, idący ku nam orszak życia, w którym przychodzi od nas Jezus Chrystus.

Jeśli pozwolimy Bogu, aby się „użalił” (por. Łk 7, 13a) nad nami, jeśli usłyszymy Jego słowo „nie płacz” (por. Łk 7, 13b) i pozwolimy, by On działał, by w tym naszym życiowym orszaku śmierci dotknął się naszych „mar” (por. Łk 7, 14a), które w naszym życiu niesiemy i wskrzesił w nas nadzieję, to będziemy w stanie prawdziwie wielbić Boga (por. Łk 7, 16a).

To spotkanie naszego życiowego orszaku śmierci i Jezusowego orszaku życia ma okazję dokonać się za każdym razem, gdy przychodzimy do tego parafialnego kościoła pod wezwaniem bł. Bolesławy Lament, jak to zresztą dokonywało się i w Jej życiu. Jeśli rzeczywiście tu to spotkanie tych orszaków się dokona, to będzie możliwe, że jak wdowy oraz otaczający Jezusa ludzie będziemy w stanie wyznać, że „Bóg nawiedził lud swój” (Łk 7, 16b).

Wtedy, jak w życiu bł. Bolesławy, Dobra Nowina Ewangelii nie będzie dla nas ludzkim (por. Ga 1, 11-19), ale żywą Dobrą Nowiną czyli mocą Boża dla nas i dla naszego życia. Amen.